- Daj spokój. Przecież widzę, że na niego lecisz. - zaśmiał się głupkowato i odpalił papierosa. Nic nie odpowiedziała. Za wszelką cenę starała się skupić na podanych wzorach z fizyki. - Penny, zaufaj mi, nie masz czego się obawiać. - brat podszedł do blondynki i czule objął mnie od tyłu. - Wybadałem całą sytuację, on też na ciebie leci. - dziewczyna prychnęła i zacisnęła mocno pięści.
- Wal się. - mruknęła zrywając się z krzesła tak, by z zaskoczenia uderzyć go oparciem w najczulsze miejsce.
Zbiegła szybko po schodach prawie strącając z nich matkę z bliźniakami na rękach. Nie zwraca też uwagi na krzyki innych. Jak zwykle skierowała się do jedynej osoby, która w tym całym burdelu potrafiła ją zrozumieć. Nie siląc się na zbędne pukania i pytania, wtargnęła do środka pokoju. Rzuciła się na łóżko Joyce i podłożyła sobie poduszkę pod głowę. Milczała.
- Pens? - wysoka, szczupła szatynka uniosła pytająco brwi wypuszczając z dłoni gitarę.
- Mam go dość! - jęknęła. - Serdecznie dość! - ze złości rzuciła poduszką o ścianę i niczym naburmuszone dziecko założyła ręce na piersiach. - Nienawidzę go! Po prostu nienawidzę! Skąd mu przyszło do głowy, że mam zamiar tam w ogóle iść?!
- Co ci szkodzi pójść? Kilka godzin się pouśmiechasz, pożartujesz i wrócisz. No i przede wszystkim będziesz miła dla twojego kochasia. - poklepała ją po ramieniu i głupkowato się uśmiechnęła. - Wstawaj, nie masz sukienki.
- Nie... - blondynka załamała ręce i chwilę później znalazła się w niewielkim sklepie w samym centrum miasta.
- Ta jest idealna. - powiedziała z zapartym tchem sprzedawczyni przyglądając się Penny swoimi błękitnymi tęczówkami. - Wyglądam jak banan. - mruknęła zdegustowana dziewczyna mierząc z góry na dół żółtą kreację. Koszmarną sukienkę. - Dlaczego nie mogę mieć takiej jak ty? - spojrzała na siostrę, która kręciła się wokół własnej osi w czarnej, idealnie dopasowanej sukience.
- Bo ja tak mówię. Bo ja za to płacę. Bo jesteś jeszcze dzieckiem. - powiedziała spokojnie mrużąc oczy i starannie przyglądając się swojemu idealnemu odbiciu.
- Do cholery, mam 17 lat! - wrzasnęła, a sprzedawczyni aż podskoczyła targając oczojebną, różową sukienkę. Równie obrzydliwą co ta obecna.
- Nie marudź, tylko przymierzaj. - jej ton był równie opanowany co poprzednio, a Penny czuła, że zaraz wybuchnie. Ostatecznie jednak padło na granatową sukienkę, zdrowo sięgającą za kolana. Obrzydliwa. Wydała się jednak najlepszą alternatywą spośród wszystkich.
Minęły trzy godziny od momentu kiedy wyszły z domu. Penny zmęczona opadła na kanapę. Nie dane jednak było jej odpocząć. Trzyletni chłopiec wskoczył na jej brzuch, natomiast jego odbicie lustrzane w wersji damskiej wylądowało na głowie. Penny jęknęła, ale zaraz na miejsce niezadowolenia wstąpiła radość. Wkrótce padła z dzieciakami na podłogę i tuląc je do siebie wgapiała się w telewizor. Do pokoju wkroczył farbowany blondyn i opierając się o framugę założył ręce na klatce piersiowej.
- Nie powinnaś się już szykować? - rzucił zaczepliwe widząc jej splątane, krótkie blond włosy i wyciągniętą koszulkę. Do tego wszystkie doszły jeszcze plamy po jedzeniu z całego dnia, które pozostawiły na niej bliźniaki.
- Daj mi spokój. - ułożyła maluchy na kanapie i wymijając brata szerokim łukiem ruszyła po schodach do swojej sypialni. Z szafy wyjęła wcześniej zakupioną sukienkę.
- Gorzej być nie może. - burknęła pod nosem jeszcze raz przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze. Żałowała, że nie jest tak piękna jak jej starsza siostra. Mimo iż dzielił ich tylko rok, to Joyce była prawdziwym bóstwem. Długie kasztanowe włosy, nogi równające się długością całego niemal ciała Penny i nienaganna sylwetka. A ona? Nóżki jak u kaczuszki, pucołowate policzki i do tego ten ciągły uśmiech, który rozczulał wszystkich dookoła. Od kiedy pamięta, to nikt tak naprawdę nie traktował jej poważnie. Zawsze była w rodzinie tą słodką, tą uroczą, tą niewinną i tą grzeczną. Tak bardzo chciała, by było inaczej. Blondynka z niewielkim trudem wciągnęła na siebie granatową kreację i założyła czarne buty na niewysokim obcasie. Wyglądała jak stara panna, której na starość pozostały jedynie koty i wyciągnięte, stare sukienki. Jeszcze chwila i sięgnęłaby po nożyczki i zdrowo skróciła sukienkę. Na szczęście czy nieszczęście przeszkodziła jej siostra. Jak zwykle olśniewająca.
- Gotowa? - rzuciła uśmiechnięta opierając cały ciężar swojego ciała na framudze drzwi.
- Na rocznicę ślubu rodziców i towarzystwo starych, obleśnych facetów? Nigdy. - mruknęła narzucając na plecy granatowy sweterek, po czym wyszła za dziewczyną.
Impreza odbywała się w domu dziadków. Obszernym, białym budynku z niewyobrażanie wielkim ogrodem i niewielkim, drewnianym gankiem. Teraz, całować była rozświetlona milionami lampek, a niewielki podjazd dziadków zapełniły samochody. Ciężko było powiedzieć, kogo z całego Seattle nie będzie. Państwo McKagan znali dosłownie każdego mieszkańca i co najgorsze, spora część była ich wielkimi przyjaciółmi. Nikogo też nie zdziwiło to, że domek pękał w szwach.
- Penny! - blondynka odwróciła się. Spuściła głowę od razu widząc, jak niski brunet się do niej zbliża.
- Maddox... Cześć. - uśmiechnęła się tak, jakby ten uśmiech sprawił jej największy ból i ująwszy go pod rękę ruszyła za nim do środka. Zdawało się, że miał wyśmienity humor, czego niestety nie można było powiedzieć o Penny.
Duff obserwował młodszą siostrzyczkę, która drętwo ruszyła się w tym muzyki przy jego najlepszym kumplu. Znali się od dziecka, Maddox wydawał się idealnym partnerem dla jego ukochanej siostry. Teraz widząc jak brunet ciągnie ją gdzieś za sobą, uśmiechnął się mając nadzieję, że sprawy mają się dobrze.Wydawało mu się, że Penny zaczyna się do niego przekonywać.
- Możemy wrócić? - Pens rozejrzała się niepewnie po korytarzu wiodącym na samą górę. Znała ten dom jak własną kieszeń, ale teraz przy chłopaku niczego już nie była taka pewna. Tym bardziej, że Maddox wydawał się już tracić kontrolę nad swoim zachowaniem.
-Czy ty zawsze musisz być taka drętwa? - chłopak prychnął przygważdżając kruche dziewczę do ściany. - Dajmy sobie spokój, oboje wiemy, że nadal za mną tęsknisz. - szepnął jej do ucha jeszcze mocniej zakleszczając się na jej ciele.
- Nawet sobie nie żartuj. Już nie pamiętasz kto kogo rzucił? - uniosła sugestywnie brew starając się jednocześnie wyglądać jak najbardziej pewnie. Już nie raz znajdowała się w takich sytuacjach właśnie z Maddoxem.
- Nie chciałaś tego. A teraz tego żałujesz. - przejechał opuszkami palców po prawym policzku dziewczyny i błyskawicznie zamknął jej usta pocałunkiem.
Blondynka zaczęła delikatnie odwzajemniać całusy z czasem przenosząc słoje drobne dłonie na jego kark. Nawet nie zauważyła, kiedy wylądowali w jednej z sypialni, a granatowy sweter zniknął gdzieś w kącie. Maddox zaczął schodzić ze swoimi pocałunkami coraz niżej dając tym samym blondynce mnóstwo czasu do działania. Rozerwała swoją sukienkę, guziki wystrzeliły w powietrze, a cały fakt jeszcze bardziej nakręcił bruneta. Zaczął coraz namolniej napierać na ciało blondynki i po chwili przestał, zupełnie wstrząśnięty. Penny zalała się łzami i zaczęła krzyczeć. Coraz głośniej i głośniej, tak, że nawet muzyka nie mogła jej zagłuszyć. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. W pokoju momentalnie pojawił się Duff, który jedną ręką zepchnął chłopaka z jego siostry. Widząc jego rozpięty rozporek, podartą sukienkę nie zwlekał i wymierzył pięścią w idealną twarzyczką Maddoxa. Ten padł na ziemię jak długi, a Pens mogłaby przyrzec, że dojrzała migoczące gwiazdki nad jego głową. Prawdopodobnie gdyby nie jej głośny szloch, blondyn nadal znęcałby się nad jęczącym chłopakiem.
- Pe-n-ny, ok-kej, wszyst-ko okej? - wydyszał siadając obok niej rozdygotany bardziej niż sama dziewczyna. Nie zdążył już nic dodać, a Pens rzuciła mu się w ramiona mocząc całą marynarkę i koszule rzewnymi łzami.
- Dlaczego musimy ją ze sobą zabierać?! - wrzasnęła brunetka nerwowo składając ubrania i wrzucając je do ogromnej torby. - Ja rozumiem, rozumiem wszystko. Ten idiota ją skrzywdził, ona ma dość Seattle. - wychrypiała dygocząc z nerwów. - Ale dlaczego musi jechać z nami? Dlaczego nie możesz jej wysłać do ciotki, drugiej, trzeciej?! Jest tyle opcji! - wrzeszczała nadal miotając się po swoim pokoju. Starsza kobieta stała i icerpliwie czekała, aż fala furii minie. Kiedy Joy w końcu skończył, zabrała głos.
- Dlatego, że jest waszą siostrą. Ufam, że dobrze się nią zajmiecie. Poza tym, macie ją tylko bezpiecznie dostarczyć Tomowi. On się nią zajmie.- powiedziała spokojnie i wyszła, jak gdyby nigdy nic.
Joyce jednak wiedziała jak to wszystko będzie wyglądać. Tom zawiedzie i cała odpowiedzialność spadnie na nią, a Duff nawet nie kiwnie palcem. Będzie błądziła z tą kulą u nogi próbując się usamodzielnić, podczas kiedy ona będzie niszczyła wszystko na co zdążyła zapracować. Penny była jeszcze dzieckiem. Wiecznym dzieckiem.
Kiedy w trójkę zapakowali się do samochodu, a ten po kilku warknięciach ruszył, Joyce poczuła się w końcu wolna. I wtedy spojrzała w lusterko. Uradowana Pens machała rodzicom na pożegnanie wychylając się niebezpiecznie przez okno. Duff wydawał się nader spokojny, natomiast ona miała ochotę mordować.
- Usiądź. - warknęła do siostry i żeby zagłuszayć jej słowa, włożyła pierwszą lepszą kasetę do odtwarzacza.
Minęły cztery lata odkąd wrobiła Maddoxa. Minęły cztery lata odkąd za sprawą rodziców opuściła Seattle. Minęły cztery lata odkąd zniszczyła życie przyjacielowi swojego brata. Minęły cztery lata odkąd haruje jako kelnerka za marne grosze w Whiskey A Go Go. Minęły cztery lata odkąd zamieszkała na Bulwarze Zachodzącego Słońca w małej, obskurnej kamieniczce. Minęły wieki odkąd widziała Duffa i Joyce. Mineły wieki odkąd miała jakikolwiek kontakt ze swoim rodzeństwem. Tak to się wszystko zaczęło.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
I to by w zasadzie było na tyle. Witam was wszystkich bardzo serdecznie i zaprasza do czytania i komentowania. Wszystkie uwagi przyjmuję na klatę, bez obaw!
Ciekawie się zaczyna wiec lecę czytać dalej. :)
OdpowiedzUsuń